Jakoś tak już jest, że jak się żyje na wsi, to kuchnia staje się w pewnym sensie „centrum”. Bo jest ogródek, więc trzeba coś z tych darów natury przyrządzić. Bo jak się spędza dużo czasu na zewnątrz, to apetyt dopisuje. Bo jak do sklepu daleko, to nie chce się tam jechać po byle śmietanę, więc wyzwala się kulinarna kreatywność z „tego co jest”. Bo nie po to się uciekło na wieś, żeby jeść w biegu i byle co. Więc owszem, gotujemy. Gotujemy obydwoje, ale w podziale ról, że Agnieszka wymyśla, a Marek potem doprowadza do perfekcji. W deserach nie jesteśmy najmocniejsi, ale czasem nam się przydarzy deser zrobiony przez starszą córkę.
W sezonie letnim i jesiennym bazujemy głównie na produktach z naszego permakulturowego ogródka. Zimą uruchamiamy przetwory. Staramy się, aby było sycie i smacznie, a najbardziej slow i zdrowo. Nie obrażamy się jeśli nie zmieścisz swojej porcji, nie pozwolimy Ci wstać od stołu nienajedzonym.
W naszej kuchni obowiązują 3 zasady: